Mam hopla na punkcie tkanin. Zbieram, gromadzę, segreguję, układam, dumam co by tu uszyć i znów chowam. Powoli kończą mi się miejsca, gdzie mogłabym upychać nowe nabytki.
Podczas kolejnych "oględzin" wymyśliłam fartuszek kuchenny. Jestem zagorzałą fanką klimatu lat 50-tych i aż dziwne, że ciągle nie posiadam fartucha do prac w kuchni:) Pamiętam moją babcię, super kobietę, w takich fartuszkach, ciągle brudną z mąki i z wielkim uśmiechem na twarzy...
Pomysł wpadł mi do głowy sam. Lubię proste projekty, więc fartuch jest najprostszy na świecie. Zmierzyłam swój obwód bioder (o rany, nie pytajcie ile) i na oko rozrysowałam wykrój na tkaninie. Pasek na szyję bez regulacji, bo po co, w biuście już nie urosnę. Kilka zmarszczeń przy pasku, ma być kobieco :) Falbana też była konieczna, w końcu to mają być lata 50-te :) Z falbaną było najwięcej zabawy, poza tym poszło szybko.
Fartuszek wyszedł cudny, niestety wyjątkowo oporny do fotografowania. Zdjęcia takie sobie, ale lepszych mi się chyba nie uda zrobić.
A, i najważniejsze, leży idealnie :)