Tak wyglądała:
Kółeczka były w okropnym stanie, guma popękana ze starości, a części metalowe kompletnie zardzewiałe. Do tego komódka pomalowana żółtą farbą tak niechlujnie, że myślę, że moje 9-letnie dziecko zrobiłoby to dużo ładniej i estetyczniej. No i tłusty ślad palucha na szufladzie. KOSZMAR!
Mina mi trochę zrzedła, ale, o dziwo, bardzo dobrze mi się z nią współpracowało. Dała się rozebrać na części pierwsze mnie samej, nie musiałam wołać męskiego, silnego ramienia do pomocy.
Wszystkie śrubki opisałam porządnie, bo jakoś tak mam, że rozkręcać lubię i idzie mi to dobrze, ale często potem okazuje się, że nie wiem jak to poskładać z powrotem :)
Po rozebraniu brzydactwa spędziłam godzinkę na balkonie szlifując papierem ściernym wszystkie powierzchnie, potem mycie i komódka czekała już tylko na wybranie kolorystyki.
W sklepie budowlanym zakupiłam nowe kółeczka oraz czarną farbę do drewna.
Wykorzystując białą farbę (którą miałam w domu), czarną (kupioną ledwo co) i paletę małych farbek akrylowych metodą prób i błędów namieszałam w trzech pudełeczkach kolory - kremowy, żółtawy oraz ciepły szary.
Reszta szafki została pomalowana na czarno. Wnętrze zostawiłam takie jak było.
I efekt prawie końcowy ... brakuje jej tylko cienkiej szyby, którą zamierzam zamocować na blacie.